We wtorek mieliśmy ważne spotkanie w Ośrodku - podsumowanie tego półrocza, czy wręcz roku. Zebrał się zespół (nasz terapeuta, superwisor, terapeuta Si, logopeda). Szczerze mówiąc wszelkie dotychczasowe spotkania tego typu, były dla mnie raczej bardziej lub ciut mniej, ale stresujące. Tym razem po raz pierwszy było pozytywnie, bez "ale". Nie jestem w stanie nawet streścić tego, co usłyszeliśmy. Ogólny przekaz był pozytywny. Czyli pokrywają się wnioski terapeutów z naszymi, że jest lepiej, że Jędrek dobrze się czuje w Ośrodku, że jest to dla niego właściwe miejsce, że jest spokojniejszy itp. itd. Nie znaczy że Jędrek poczynił jakieś wielkie postępy w rozwoju. On jest wciąż na etapie zdobywania zaufania do ludzi. Zważywszy na to, że przez pierwsze lata terapii, ten aspekt był kompletnie zaniedbywany, to nie jest taka prosta sprawa. Ale priorytetowa, w moim przekonaniu.
We wtorek byliśmy też na zabawie zorganizowanej przez Fundację Zdążyć z Pomocą w centrum Psotnik. Było dużo dzieci. Jędrek krążył tylko wokół stołu z jedzeniem i miejsca z zabawkami dla małych dzieci. Chciałam go zaciągnąć do "małpiego gaju", ale się opierał, więc dałam spokój. Był mało sterowalny. Jakoś przeżyłam. Szczerze mówiąc, nie cierpię takich miejsc, takich imprez, ale to Jędrkowi miało się podobać (i w sumie się podobało), a nie mnie.
Na konikach, pieskach i basenie było bardzo dobrze. Do tego doszedł... rower. Pożyczyliśmy tandem. Mieliśmy więc rowerowy weekend. Chłopaki wyglądają zabójczo na tandemie. Wszyscy się za nimi oglądają. Jędrek (i my) mamy wielką frajdę z jazdy.
W maju byliśmy w Warszawie na wizycie u dr Kurczabińskiej. Postanowiliśmy zrobić Jędrkowi badania - bilans biologiczny. Kompletnie się na tym nie znam, więc nie będę nawet próbowała opisywać, co to jest. Wiem, że są to min. badania układu immunologicznego, neuroprzekaźników, spalania (?) tłuszczów, jak funkcjonuje wątroba i nie wiem, co tam jeszcze. W każdym bądź razie wysyłamy Jędrkową krew, siuśki, kupkę i ślinę do Belgii i tam to zbadają. Przerażała mnie myśl, jak ja złapię tą jego kupkę, ale udało się (jakby ktoś potrzebował, to mam patent - durszlak w klozecie:) Teraz zbieram siuśki przez 12 godz. Rano pobieranie krwi, śliny (jak się da) i wysyłka. Technicznie wydawało mi się to strasznie skomplikowane, przerażało mnie to z lekka. A rzeczywistość, jak na razie okazała się łagodniejsza. Jędrek zachwycony nie był, ale zaakceptował durszlak w klozecie. A sikanie do słoika mu się chyba nawet spodobało;) A ja się zastanawiałam, jak go do tego przekonam.
A na koniec wspomnę o ostatniej Jędrkowej pasji. Celafonowe naklejki z napojów i słodyczy. Zrywa i rwie na malusieńkie kawałeczki. Całe mieszkanie w tym mamy. Sprzątam codziennie, ale to syzyfowa praca. Te kawałki są wszędzie, przyklejają się nam do nóg, ubrań. Andrzej się irytuję, a ja ze stoickim spokojem mówię, że kolejna jego "pasja" może być jeszcze bardziej upierdliwa lub niszczycielska, więc nie ma co narzekać.
Chyba mam anginę. Od 4 dni boli mnie tak gardło, że chyba jednak pójdę do lekarza :(
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kilka słów wyjaśnienia
Kochani Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i próby pomocy - rady itd. Wiem, że KAŻDY piszący pomyślał o nas ciepło i chciał, jak najlepi...
-
Gdy Jędrek był mały, byliśmy na pokazie zorganizowanym przez KTA - francuskiego filmu dokumentalnego "Mam na imię Sabine" nakręc...
-
Cytat: mama_blanki w Dzisiaj o 12:56:29 nie wiem, skąd takie niedowierzanie w niektórych wypowiedziach, [...] tylko trzeba z dzieckiem s...
-
Kiedy chłopcy byli młodsi, może było to nawet przed diagnozą, czytałam im często książeczkę - wierszyk Julian Tuwima o Dżońciu. Śmieliśmy s...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz