Po wakacjach okazało się, że pani Marta nie może kontynuować pracy
z Jędrkiem w terminach, które by nam pasowały. Na szczęście
przygarnęła nas Asia, uczennica pani Wianeckiej, u której jesteśmy
do dziś. O Asi pisałam wielokrotnie. Jest to moja ukochana
terapeutka. Nie, nie jest wszechwiedząca, nie jest moim Bogiem,
oduczyłam się patrzeć na terapeutów jak na wyrocznie (chciałoby
się, ale prawda jest taka, że nikt nie ma złotych patentów na
wszystkie dzieci). Asia przede wszystkim solidnie wykonuje swoją
pracę, jest jedną z nielicznych w Polsce osób znającą się na
manualnym torowaniu głosek, z Asią doskonale mi się rozmawia i
czuje. Asia stara się mnie rozumieć, nie lekceważy moich obaw,
wątpliwości, czy stresów związanych z terapią. Asia jako
pierwsza, gdy dostrzegła, że emocjonalnie wymiękam, kazała mi
przystopować, odpocząć, dała rozgrzeszenie od pracy. Asia docenia
to, co robię, czuję w niej wsparcie i aprobatę (jakże potrzebną
każdemu w swej pracy). Asia mi wierzy w to, co mówię o Jędrku, a
nie traktuje tego, jak banialuki matki fantastki. Wyjazdy do Warszawy
to nie ciężki obowiązek, ale oczekiwane przeze mnie spotkania
(aczkolwiek co tygodniowe spędzanie 6 godzin w samochodzie rozrywką
nie jest). Owszem bywa ciężko emocjonalnie, o czym za chwilę, ale
też trzeba widzieć, co już osiągnęliśmy dzięki Asi. Zaczęliśmy
do niej jeździć we wrześniu 2008, regularnie co tydzień w piątki.
Oczywiście zdarzały nam się przerwy 2-3 tygodniowe, kiedy Asia nie
mogła, ale też w innych terminach robiliśmy 2-3 dniówki. Czasem,
od maja, jeździliśmy po 2 razy w tygodniu.
Pierwsze miesiące były straszne. Bo metoda łatwa nie jest. Tu nie ma
pieszczenia się, oczekiwania, że dziecko zechce. Tu ma robić i
koniec. A jak trzeba, to jest i holding. Ale nie z Jędrkiem te
numery. Buntował się straszliwie. Przez jakiś czas Andrzej jeździł
sam na zajęcia bo ja emocjonalnie wymiękałam. Ale trafiła kosa na
kamień. Jędrek się buntował, a charakterek to on ma (z pozoru
jest tylko taki łagodny, ale gdy ktoś coś próbuje na nim wymusić,
łatwo się nie poddaje). Przed Bożym Narodzeniem zaczął pasować,
poddawać się z lekka. Asi, jako pierwszej terapeutce udało się z
Jędrka wydobyć, że potrafi czytać, że rozumie dużo więcej, niż
to się pozornie wydaje. Gdzie indziej terapeuta miał wątpliwości,
czy on rozumie: daj czerwony (klocek, a do wyboru miał całe dwa),
tu Jędrek podawał obrazek żyrafy, wybierając z kilku obrazków
różnych zwierząt odpowiadając tym na pytanie: Kto ma długa
szyję? Łatwo oczywiście dalej nie było, ale robił różne trudne
zadania, często na buncie, ale robił. I coraz lepiej mu szła
artykulacja. Widać też było, że to chce, przy tym najchętniej
współpracował. Na początku było to przy pomocy Asi (MTG), przy
zatkanym nosie, potem nauczył się panować i sam sobie zatykał nos
(a czy Wy wiecie, że sobie zatykacie nos mówiąc? hehe). To była
bardzo ciężka praca. Jędrek robił przeróżne edukacyjne zadania,
pracowaliśmy nad samodzielnością, ale wciąż się przy tym
buntował. Może chciał swoim buntem powiedzieć: róbcie ze mną
artykulację? A może ten typ tak ma. W każdym bądź razie od
wakacji robimy głównie artykulację i postępy Jędrka można było
śledzić w moich notatkach (kto uważnie czytał). Na początku
udawało się wydobywać z Jędrka nowe dźwięki, bo nie wszystkie
były od razu. Potem zaczął powtarzać niektóre sylaby prawie
samodzielnie, z niewielkim wspomaganiem (że tu dotknąć, albo tam).
Pod koniec lipca pojawiły się całkowicie samodzielnie powtarzane
sylaby. Potem coraz więcej sylab, coraz łatwiej. Powtarzanie
różnych sylab jedna po drugiej (czyli takie 2 sylabowe wyrazy
mówione sylabami z przerwą). Teraz jesteśmy na etapie prób
płynnego łączenia sylab (u Asi wychodzi to pięknie w wielu
przypadkach). No i Jędrek czyta, czy też odpowiada na pytania z
podpowiedzią mimiczną (bez wzorca słuchowego).
Poza tym Asia nauczyła Jędrka dmuchać! I pić przez słomkę. Jak ktoś
myśli, że łatwo nauczyć takiego autika (jak to ładnie nazywa
autystów Magda i chyba sobie przygarnę tą nazwę), to się głęboko
myli. Jeszcze jakby go pluć nauczyła (wypluwać wodę), to by było
pięknie. Ale na to musimy mieć więcej czasu, na razie szkoda
mi tych nielicznych zajęć na plucie:)
Co jeszcze? W ciągu tamtego roku jeździliśmy też kilkakrotnie na
konsultacje do pani Eli i były to zawsze dużo wnoszące zajęcia.
Aczkolwiek mam wrażenie, że dopiero w sierpniu weszliśmy na dobra
drogę, właściwy trop (ale o tym pisałam już na blogu).
A co Jędrek na to wszystko? Nie mogę jeszcze powiedzieć, że jeździ
na te zajęcia z radością. One są trudne i dla niego, to jest
naprawdę kawał ciężkiej pracy. Ale też, gdy mu się udaje, gdy
robi postępy w artykulacji, widać satysfakcję i radość. Nie tylko
w nas, ale i w Jędrku. Bo on wyraźnie chce mówić. Nie chce się
komunikować obrazkami.
O tym, co robiliśmy w czasie tego roku w Białymstoku będzie w następnej
notatce. Jutro. I jutro zakończę moją długą opowieść, którą
przeczyta chyba tylko mój mąż, żeby poprawić mi błędy;)
Czytam, czytam:) i jak zwykle powala mnie mnogość czasu i pomysłów jakie pompujecie w Jędrka, w zasadzie to mnie zawstydza:(
OdpowiedzUsuńKolorku
OdpowiedzUsuńBardzo ci dziekuje za ten komentarz. Nie to, zebym chciala kogokolwiek zawstydzac. Tylko ja wciaz mam poczucie i wyrzuty sumienia, ze robimy za malo, wiec bardzo potrzebuje takich slow pocieszenia.
O nie, nie tylko mąż przeczytał. Ja też czytam i to jeszcze na wdechu, bo też chcę nauczyć się manualnego torowania głosek i ta metoda mnie jakoś pociąga.
OdpowiedzUsuńI tak, to poczucie, że wciąż się robi za mało też znam, ale to nie jest dobra droga... a robisz kawał dobrej roboty i jeszcze jak tak czytam to we mnie się budzi motywacja i przekształcam sobie niektóre Wasze pomysły na własny użytek. To tyle w temacie :o)
m-capuccino, odezwij się do mnie prywatnie, proszę.
OdpowiedzUsuńCiesze się, że ktoś to jednak czyta. A ja od rana pisze kolejną notatkę, o tym co jeszcze robiliśmy w ubiegłym roku. Ma już 3 strony w wordzie i końca nie widać.
czytam..
OdpowiedzUsuńpodziwiam...
to tak podobnie jak my z Kamilem robiliśmy...
szukaliśmy pomocy w wielu miejscach...
mamy trochę osiągnięć-
zdmuchiwanie świecy, dmuchanie, picie przez słomkę, wypluwanie wody przy myciu zębów...i inne;
niestety...nie umiemy wywołać mowy- jest bardzo niewyraźna...
a teraz to kompletny brak pomocy z zewnątrz...
ps
piękne zdjęcia i super wspomnienia
Aniu
OdpowiedzUsuńnie przeczytałam jeszcze calego twojego bloga. I nie powinnam sie wymadrzac, nie znam waszych powodow, ale nie wiem,czy wyjazd za granice byl dla Kamila korzystny. Obcy jezyk, nieznany. przeciez on musi sie w tym czuc dodatkowo zagubiony :(
trzymaj sie, kochana, i szukaj wlasciwej drogi, pomocy.
Haniu, Twoje rady sa zawsze trafne...
OdpowiedzUsuńnasz wyjazd...
cóż - na dwa domy dłużej nie dało się żyć- maż za granica a my w Polsce...
samemu dźwigać ciezar wychowywania autystycznego chłopca nie było łatwo - wiec ta decyzja, aby być razem...
Z drugiej strony pomoc w Polsce kończyła się...
skończyła by się gdy Kamil miałby 18 lat, gdyż obowiązek szkolny jest do 18 lat dalej do 25 roku to już przywilej, który uwarunkowany byłby, czy dziecko nie stwarza zbytnich kłopotów.
Potem pozostałoby już siedzieć w domu razem z coraz sędziwszymi rodzicami.
Tutaj jest znacznie lepiej pod względem finansowym...miejmy nadzieje, ze wydepczemy ścieżki, aby trafić na właściwą, która będzie odpowiadała Kamilowi.
Mamy taka nadzieje.
Aniu
OdpowiedzUsuńRozumiem! Dobrze, ze jestescie razem. Czasem nie ma wyjsc idealnych. Ba, chyba nigdy.
Kamilowi jest teraz ciezej, nie znalazl swojego spokojnego miejsca, gdzie mu bedzie dobrze. Ale trzeba wierzyc, ze znajdziecie je wspolnie. A Ty mu tlumacz cierpliwie, ze bedzie lepiej, ze bedzie latwiej i przyjemniej. Pocieszaj go bo musi byc mocno zestresowany.
Aniu, wciaz nie przeczytalam calego twojego bloga (ale swieta tuz tuz, bedzie wiecej wolnego czasu:) Z tych fragmentow co przeczytalam moge powiedziec jedno. Podziwiam Cie i szanuje. I chcialam ci wyslac pewien film, "Czarny balonik". Ogladalas?