A co w tym czasie się działo w Białymstoku? Trochę się działo. W "Dać Szansę" niestety tradycyjnie spotkania z panią pedagog co miesiąc,
2 albo i 3. Niby bez sensu, ale trzymaliśmy się i tego, nie chcąc
rezygnować z żadnej możliwości. Poza tym chyba jakoś na początku
maja przyszła tam nowa pani logopeda i mieliśmy z nią kilka zajęć
(bo co 2 tygodnie). Pani robiła w zasadzie to samo, co pani pedagog,
ale dorzucała elementy logopedyczne. Jędrek był wtedy w okresie
buntu na zajęciach, w środku zajęć wstawał i „dyrgał”, po
czym jak się wyzłościł, wracał do pracy. Umówiliśmy się też
z panią psycholog Marzenną na kolejne badanie psychologiczne. Po
dwóch spotkaniach, na których Jędrek też się buntował i na
których przekupywałam go żelkami, by coś zrobił w opinii można
przeczytać: „Aktualna ocena rozwoju umysłowego Międzynarodową
Wykonaniową Skalą Leitera P=93 wskazuje na inteligencję
niewerbalną na poziomie normy intelektualnej, ale poniżej
przeciętnej (II=83)” (dla porównania rok wcześniej – ocena ta
„ nie powiodła się, chłopiec nie podjął żadnych prób”).
Tym razem miałam już w sobie tyle siły by iść na spotkania z
panią psycholog. Wydała mi się bardzo miła i kompetentna i udało
nam się namówić ją, byśmy się spotykali co jakiś czas po
wakacjach bo w wakacje "Dać Szansę" dało nam przerwę.
Jesienią 2008 w KTA wciąż mieliśmy niewykorzystane godziny z wiosny i brak
terapeuty. Spotkałam jednak starego znajomego, który jest tam
terapeutą i zgodził się nas „wziąć”. Byliśmy zadowoleni bo
w tym okresie uważaliśmy, że Jędrek potrzebuje nie konsultacji,
ale regularnej pracy z dowolnym terapeutą. Powiem szczerze, sposób
pracy w KTA dalej mnie irytował, więc na zajęcia jeździł Andrzej
z Jędrkiem i początkowo byli zadowoleni. Dawid ćwiczył z Jędrkiem
naśladownictwo i całkiem nieźle to szło. Był z niego zadowolony,
chwalił go, nawet słyszeliśmy teksty w stylu, że Jędrek „idzie
jak burza”. Ale potem się to popsuło. Jędrek zaczął się
strasznie buntować. Szczerze mówiąc nie dziwię mu się wcale bo
jak mnie ktoś by dawał w koło tak infantylne zadania, to też bym
się wściekła. Ale bywały też fajne momenty, np. Jędrek miał
zrobić koszyki, tzn. 3 zadania - jakieś układanki, każda ułożona
w koszyku, dziecko bierze jeden koszyk, robi zadanie, odstawia koszyk
na półkę z drugiej strony, potem tak samo drugi koszyk i trzeci.
Zrobił – nagroda (wcześniej wybierał sobie nagrodę, zazwyczaj
Jędrek pracował na rodzynkach lub kukurydzy). No i któregoś razu
Jędrek samodzielnie trzasnął koszyki i powiedział: DAJ. Zarówno
Dawid jak i Andrzej byli zachwyceni. Dawid tym, że Jędrek zrobił
koszyki, Andrzej, że powiedział na koniec DAJ. Tym się mniej
więcej różniło nasze podejście. Poza tym Dawid próbował
wprowadzać Jędrkowi komunikację obrazkową, ale wszystko było to
w bardzo wąskim zakresie, co nas szalenie irytowało. Jako
zbuntowani rodzice mieliśmy poważne rozmowy z panem Wojtkiem,
supervisorem (czy jako to się tam zwie) i myślę, że pan Wojtek
zrozumiał, że z nami się na tym polu nie dogadają i w tym roku
zmieniono nam rodzaj terapii w KTA, za co jesteśmy im bardzo
wdzięczni. K woli porządku dodam, że w 2009, gdy skończyły nam
się godziny z 2008 otrzymaliśmy na wiosnę aż 4 godziny
dofinansowywane, z czego jedną przeznaczyliśmy na to by dostać
kolejną sekwencje sensoryczną, na którą czekaliśmy parę
miesięcy. Na jesieni 2008 KTA dało nam drugą sekwencję do
robienia i robiliśmy ją czas jakiś, aż mieliśmy jej serdecznie
dość. Taka sekwencja to zestaw ok. 20-30 minutowy ćwiczeń do
robienia 3 razy dziennie w domu. Wszystko fajnie, ale jak się w koło
Macieju to samo powtarza, to po jakimś czasie i dziecko i rodzic
wymięka. My wymiękliśmy. A jak się doczekaliśmy w maju tej
trzeciej sekwencji i ją sobie przygotowaliśmy (co takie proste nie
jest bo trzeba było np. przygotować drążek do podciągania się),
to jakoś nie było kiedy tego robić regularnie. A może sił i
motywacji zbrakło? Ale możliwe, że do tego wrócimy bo sekwencja
nam się podoba, tylko to robienie w koło tego samego mniej.
Poza tym w tamtym roku dostaliśmy się w KTA na zajęcia grupowe metodą
Weroniki Sherborne. Są to takie wspólne zabawy ruchowo –
sensoryczne. A to się dziecku robi masaż, a to ciąga w kocu, a to
dzieci biegają, gdy gra muzyka i mają się zatrzymać, gdy
przestaje itp. itd. Zaczęliśmy chodzić na te zajęcia jesienią
2008 i chodziliśmy praktycznie prawie przez cały rok (załapaliśmy
się na dwie tury). Bardzo byliśmy zadowoleni z tych zajęć. Choć
początki były trudne. Jędrek nie od początku chciał
współpracować. Na zajęcia jeździł przeważnie tylko Andrzej (z
Jędrkiem), choć czasem jeździliśmy nawet we czwórkę. Na
początku bywały takie zajęcia, po których Andrzej wracał zły i
mówił mi, że miał ochotę z tych zajęć wyjść wcześniej, tak
Jędrek się źle zachowywał, nic nie chciał robić, złościł
się. Ale stopniowo było coraz lepiej. Aż do wielkiej satysfakcji.
Myślę też, że te zajęcia bardzo zbliżyły chłopaków.
W tamtym roku byliśmy też na 3 konferencjach na temat autyzmu
zorganizowanych przez KTA. Szczerze mówiąc takie konferencje
przydałyby się nam na samym początku naszego spotkania z autyzmem,
niemniej słuchaliśmy z uwagą, zwłaszcza konferencji o
zaburzeniach sensorycznych bo mieliśmy wrażenie, że na tym polu
wciąż bardzo mało pomagamy Jędrkowi. Chcieliśmy prywatnie
zapisać się na zajęcia z SI (integracji sensorycznej), ale nie
mogliśmy znaleźć terapeuty. W czerwcu trafiliśmy w końcu na
diagnozę sensoryczną w szkole na ul.Rzemieślniczej w Białymstoku i od września 2009
ruszyliśmy z zajęciami z SI.
Ale pozostańmy przy drugim roku terapii. Co jeszcze robiliśmy?
Szukaliśmy sensownych zajęć dla Jędrka. Bardzo nas kusiła
muzykoterapia, bo widzieliśmy że Jędrek lubi muzykę (a my oboje
niestety mało uzdolnieni muzycznie, tzn. Andrzej bardzo lubi
słuchać, ale raczej niemożliwe byśmy sami zapewnili Jędrkowi
muzykoterapię). Owszem puszczałam mu Mozarta i Chorały
Gregoriańskie, szaleliśmy przy Aloszy Awdiejewie, ale chodziło o
regularne zajęcia. Jesienią 2008 trafiliśmy do prywatnego
przedszkola muzycznego. Chcieliśmy by Jędrek wówczas 4-latek
chodził z 3-latkami 2 razy w tygodniu na zajęcia. Chodziło nam nie
o to, by go umuzyczniać, ale spróbować znaleźć drogę do niego,
kontakt, reakcję przez muzykę. Andrzej poszedł z Jędrkiem chyba 3
razy na próbne zajęcia. Na pierwszych było strasznie, Jędrek się
wściekał (chyba dlatego, że Andrzej zabrał mu jego zabawkę (w
stylu spinaczy) i próbował przymusić go do wspólnej zabawy, ale z
kolejnych wracali zadowoleni. Niestety pani stwierdziła, że się
nie nadaje bo nie współpracuje sam. Może nie chciała mieć
rodzica na zajęciach? W każdym bądź razie my poczuliśmy się
bardzo zranieni i odrzuceni. Do dziś mam o to żal, tym bardziej, że
pani ma zajęcia w przedszkolu integracyjnym, a tu wykazała się
niską ochotą do pomocy. Poza tym, gdy dowiedziała się, że Jędrek
chodzi do zwykłego przedszkola a nie integracyjnego z naganą
skomentowała: „Oj rodzice, rodzice”. Takie reakcje, komentarze bardzo bolą. Także, drogi terapeuto, jeśli jakikolwiek będzie mnie czytał, nie oceniaj pochopnie
Rodzica. Bo on robi, co potrafi dla swojego dziecka, a oddanie go do
placówki specjalnej wcale nie gwarantuje właściwej opieki, o czym
wiem od innych rodziców, ale mówić nie będę bo to nie temat
naszej historii.
No więc szukaliśmy innych dróżek do Jędrka. Okazało się, że moja
szkolna koleżanka, mieszkająca po drodze do Warszawy (w mojej
miejscowości rodzinnej, Zambrowie) prowadzi dogoterapię. A więc
wiosną, wracając z zajęć w Warszawie, zatrzymywaliśmy się u
rodziców i w soboty jeździliśmy do Kasi na dogoterapię. Niestety
Kasia, kobieta zajęta, jeszcze studiująca kolejne kierunki, nie
zawsze mogła. Ale kiedy mogła to nas z gorącym sercem (i za
darmochę!) przyjmowała i próbowała docierać do Jędrka. A łatwe
to nie było. Bo Jędrek owszem psów się nie bał, ale też nie
stanowiły dla niego jakiejś atrakcji, żeby się przełamywał ze
względu na nie. Ale jakieś drobne kroczki poczyniliśmy, Jędrek
zostawał sam na zajęciach, karmił pieski, oswajał się z Kasią.
I pewnie byłyby efekty za czas jakiś, tyle że przyszły wakacje i
terapia się urwała.
Co do dogoterapii, to jeszcze nasza terapeutka warszawska Asia stała się
szczęśliwą „mamą” Goldenki Emi i zaczęła wprowadzać
elementy dogoterapii na zajęciach. Na początku było to trochę na
siłę, ale ostatnio Jędruś sam przez nikogo nie zachęcany nawet
głaszcze Emi, gdy mu się nawinie pod rękę. Może za jakiś czas
sam do niej pójdzie, żeby ją pogłaskać, czy się przytulić. Bo
mnie się wydaje, że on lubi psy, a zauważyłam to, gdy byłam u
mojej koleżanki Marty, która ma dużego psiaka Bąbla. Bąbel
podchodził do Jędrka, próbował go zaczepiać, lizał mu stopy.
Jędrek początkowo uciekał do mnie, ale później wyraźnie mu się
to podobało. A gdy z nim któregoś razu rozmawiałam przy stole,
czy chciałby jechać do Bąbla, czy chciałby do piesków, wyraźnie
się ożywiał, uśmiechał i mówił: Taa. Oczywiście to się nie
przełożyło na natychmiastowe otwarcie się Jędrka na psy, ale ten
kierunek wydaje mi się cały czas do kontynuowania (ech, Zośko,
czemu Ty tak daleko???).
W weekendy, wracając z Warszawy jeździliśmy też rodzinnie, gdy
tylko było to możliwe, tzn. gdy ktoś z nas nie chorował na basen
w Zambrowie. Półtorej godziny taplania się w brodziku, zjeżdżania
rurami, grzania się w bąbelkach w jacuzii i pływania na dużym
basenie. Na duży basen braliśmy Jędrka na krótko, zazwyczaj
dawał się namówić na przepłynięcie w kole z pianki ze 2-3
baseny (nigdy nie dał sobie nałożyć rękawków do pływania - ma chyba do nich jakieś uprzedzenia). A tak to sobie brykał na małym basenie. Początkowo nie
chciał brać nawet deski, z czasem troszkę się na nią kładł.
Bywał nietykalski, ale bywało, że łapaliśmy kontakt basenowy.
Generalnie basen uwielbiał, choć jak sobie przypominam początki,
to też nie był sam miód. Nie chciał wchodzić pod prysznic (teraz
nie ma problemu), awanturował się o czepek (ale dał się
przekonać, że bez tego nici z basenu). Bardzo fajne były te nasze
rodzinne baseny.
Próbowaliśmy też stymulować rozwój Jędrka wyjściami do teatru, kina, centrum
zabaw. Oczywiście czasami, ze względów finansowych. Po raz
pierwszy zabraliśmy Jędrka do teatru, gdy miał 4 lata na „Jest
królik na księżycu”. Ładne przedstawienie, ale trudne. Na
dodatek siedziało się na podłodze. Jędrek nie wytrzymał całego
przedstawienia, ale sporo. Potem poszliśmy na „Tymoteusza
Rymcimci” i tu już wytrzymał całe przedstawienie. Byliśmy też
na 2 przedstawieniach w Domu Kultury. Czasem Jędrek patrzy inaczej,
jakby nie patrzył, ale ja wierzę, że on swoje rejestruje i to jest
potrzebne. Andrzej był też kilka razy z chłopcami w kinie.
Pierwszy raz chyba na Królu Maciusiu I w X 2008. Gdy zaglądam w
swoje notatki (bo ja zapisuję różne rzeczy), widzę, że w
ubiegłym roku szkolnym byli w kinie 8 razy (dla porównania w
teatrze, włącznie z tym w Domu Kultury był na 5 przedstawieniach w
tym czasie). Możliwe to, czy gdzieś się pomyliłam? Jędruś
bardzo lubi chodzić do kina, wykłada się w fotelu, wierci, czasem
podskakuje (raz przeskoczył przez fotel na siedzenie w rzędzie
przed i tak to Andrzej zgubił syna w kinie). Zawsze też zabierają
ze sobą jakieś przysmaki do chrupania.
Tak też chadzamy do Centrum Zabaw, tzn. kilka razy w roku. Jędrek uwielbia
różne dmuchane zabawki, na których można skakać. Lubi też
zjeżdżać z góry z takich pompowanych, ale to bywa tylko na
wakacjach lub na pikniku urządzonym przez KTA (bardzo dobry
pomysł!). Generalnie w centrum zabaw jest jeden problem, każą tam
być w skarpetkach, a Jędrek jak zdejmuje, to całość. Uwielbia
być boso. Tak więc muszę się co nieraz tłumaczyć paniom, które
wołają „Chłopczyku, a gdzie twoje skarpety?”, co Jędrek ma
oczywiście głęboko gdzieś, zero reakcji.
Bardzo ważnym elementem w naszym życiu jest też przedszkole. W 3-latkach
było ciężko. Zapomniałam napisać o tym w notatce o naszym
pierwszym roku terapii, napiszę tu. Na początku chodziłam do
przedszkola po Jędrka z ciężkim sercem. Bo mój, spokojny łagodny
synek, nagle okazał się bywać agresywny (np. potrafił kogoś ugryźć).
Teraz rozumiem, że w ten sposób się bronił. On bardzo chętnie
poszedł do przedszkola, ale oczywiście przeżywał trudne początki,
jak każdy 3-latek. Musiał się jakoś odnaleźć w tym nowym
środowisku, a było mu tym bardziej ciężko ze względu na jego
problemy komunikacyjne. Więc, gdy ktoś go do czegoś próbował
przymusić, czy zbytnio wszedł w jego teren, Jędrek się bronił po
swojemu. Miał też napady płaczu, żalu, na które generalnie nie
ma miejsca w przedszkolu. Ale panie były wyrozumiałe, rozumiały,
że Jędrek miał gorszy dzień. W drugim roku przedszkola Jędrek
dostał swoją panią wspomagającą, która zresztą była na stażu
przez pierwsze pół roku w grupie Jędrka w 3-latkach. Jędruś
bardzo lubi panią Agnieszkę, jest to na pewno pani, która się nim
najwięcej zajmuje, zna go najlepiej, ma u niego największe
poważanie, słucha się jej. Pani Agnieszka też zaproponowała na
początku zeszłego roku, by spróbować chodzić z Jędrkiem na
zajęcia z gimnastyki korekcyjnej, które są 2 razy w tygodniu w
przedszkolu. Były to zresztą ulubione zajęcia mojego starszego
syna i myślę, że Jędrek o tym doskonale wiedział. I chciał na
nie chodzić. Więc zaczęli chodzić z panią Agnieszką na
korekcyjną. Pani prowadząca, pani Kasia, była pełna
wyrozumiałości, za co jestem jej bardzo wdzięczna, jak każdemu
kto próbuje nam pomóc, nie zamyka się stwierdzeniem: „on się
nie nadaje”. Na korekcyjnej bywało i bywa różnie. Na początku
pani Agnieszka prawie we wszystkim musiała Jędrkowi pomagać,
czasami nie chciał robić nic, czasami robił jedną rzecz.
Nieważne, cieszę się, że panie się nie zniechęcały. I są
efekty. W tym roku Jędruś ćwiczy już znacznie lepiej,
wielokrotnie bez pomocy pani Agnieszki. Nawet jest w stanie iść na
korekcyjną, gdy nie ma pani Agnieszki. Oczywiście nie ćwiczy wtedy
tak jakby ona była, wciąż potrzebuje wspomagania, ale ważne, że
jest!
W przedszkolu pani Agnieszka próbuje też robić z Jędrkiem
różne prace plastyczno-manualne. Ja niestety nie jestem w tym
dobra (co za katastrofa, muzyczne -zero, plastyczne - zero, ruchowo
- zero, nadaje się tylko do pisania bloga;). Te prace bywają rożne,
czasami jest to postawienie jednej kreski, czasami całkiem ładne
prace (oczywiście cały czas niesamodzielne, z dużym wspomaganiem).
Jędruś chętnie tnie nożyczkami, oczywiście z pomocą i nie za
długo. Generalnie jest wciąż bardzo drewniany manualnie, więc
cieszę się, że w przedszkolu pani Agnieszka usiłuje z nim robić
takie rzeczy. Mam jego prace z zeszłego roku. Z przedszkolem Jędruś
jeździ też do filharmonii, kilka razy w roku. W 3 latkach Andrzej
jeździł z nimi, od ubiegłego roku wystarcza pani Agnieszka. Jędruś
bardzo lubi filharmonię, żałuję, że poza programami dla
przedszkola i szkół, filharmonia nie organizuje koncertów,
programów dla dzieci.
Również w przedszkolu w ubiegłym roku Jędruś miał 10 zajęć z panią
logopedą (z jakiegoś tam programu). Pani Jola po raz pierwszy
pracowała z dzieckiem autystycznym, z Jędrkiem ciężko było
złapać jakiś kontakt, ale ona bardzo się starała. Z własnej
woli i ochoty pojechała z nami na zajęcia do KTA i do "Dać Szansę",
by zobaczyć jak się pracuje z dzieckiem autystycznym. Mimo tego,
że to było tylko 10 zajęć, które się skończyły i nie były
kontynuowane. Mówię o tym, by podkreślić, że zdarzają się i
tacy ludzie. Zupełnie na potwierdzenie słów Niemena: „Lecz ludzi
dobrej woli jest więcej”. Generalnie mamy szczęście do takich właśnie ludzi:)
Wiosną 2009 zaczęliśmy też eksperymentować z hipoterapią. Po zajęciach
z Weroniki przyjeżdżał pan Konrad z kucykiem i woził dzieci. To
było wspaniałe doświadczenie. Jakże byliśmy podekscytowani, gdy
udało się by Jędruś wsiadł na konika i zrobił kilka kółeczek.
Na początku to były minuty. Ale liczyło się, że wsiadł, że
przez chwilę był na koniku. Na koniec roku szkolnego udało nam się
załapać na hipoterapię z Towarzystwa Walki z Kalectwem (co za
paskudna nazwa). O tym już pisałam na blogu. Początek był
nieudany, Jędrek się zraził, nie chciał wsiadać na dużego
konia, ale gdy przyszedł nam z pomocą pan Konrad, udało się
przełamać jego lęk, a nawet bardzo polubił jeżdżenie na koniu.
I tak to latem i jesienią wyjeździliśmy ok. 25 zajęć. A teraz
czekamy na kolejną wiosnę, by wrócić na koniki.
I to w zasadzie wszystko co ważniejsze, co robiliśmy z Jędrkiem w
ubiegłym roku. Dodam tylko, że cały czas pracowałam regularnie z
Jędrkiem w domu, oprócz może sporadycznych tygodniowych okresów,
kiedy byłam w złej formie i dostawałam przykaz (i rozgrzeszenie)
od terapeutki na odpoczynek lub gdy byliśmy ciężej chorzy.
Próbowałam różnych rzeczy, głównie jednak robiliśmy zadania
edukacyjne. Jędrek zachowywał się różnie, czasami to była ostra
walka. A ja próbowałam różnych metod, nie zawsze zgodnych z moją
osobowością. Był czas, że robiłam Jędrkowi holdingi (czyli
przytrzymanie dziecka na siłę, aż się wyzłości i uspokoi), żeby
uspokoić jego napady wściekłości, żeby się poddał naszej woli.
Bardzo ciężkie przeżycie, niemniej nie widzieliśmy niczego w
zamian, co moglibyśmy robić w takiej sytuacji, oprócz poddania
się. Przez cały kolejny rok pracy nieudolnie, ale pełna dobrych
zamiarów szukałam metody na Jędrka. Zrobiłam całą masę
materiałów do pracy z nim (przyznam się szczerze, że w swej pracy
zawodowej nauczyciela nie jestem zdolna aż do takiej kreatywności i
poświęcenia tyle czasu na przygotowanie materiałów pomocniczych).
Zabiera to bardzo dużo czasu. Jędruś ma piękne zeszyty z
zadaniami (wszystko ilustrowane, bo pracujemy jednak głównie na
obrazkach i napisach), które robiliśmy w Warszawie i w domu. Na
początku roku udało mi się ponownie dojść do momentu, kiedy
Jędrek w miarę dobrze wykonywał zadania. Tym razem już siedząc
samodzielnie i będąc przeze mnie wspomaganym nieznacznie (może
kiedyś zamieszczę stare filmiki). To oczywiście nie przełożyło
się na pracę u innych terapeutów, stąd w Białymstoku dalej nie
wierzono w możliwości Jędrka. No i Jędrek dalej się buntował,
może dlatego, że wyznaczaliśmy mu coraz to nowe zadania. Osiągnął
jedno, szliśmy dalej i znowu musiał przełamywać kolejne bariery,
był kolejny bunt. Czasem pewnych rzeczy nie udawało nam się
przełamać. Ale generalnie szliśmy do przodu. I dalej idziemy. W
wakacje kontynuowaliśmy swoją pracę, dalej jeździliśmy do Asi,
na 2-3 dniówki, pracowaliśmy w domu. Aczkolwiek muszę przyznać,
że troszkę sobie pofolgowałam lub też mówiąc inaczej zmieniłam
charakter pracy. Więcej zważam na Jędrka humor, na mój nastrój.
Jeśli jesteśmy w złym nastroju, jeśli nie ma spokoju i czasu,
odpuszczam (co kiedyś było nie do pomyślenia; nawet po ciężkiej
nocy siadaliśmy do pracy; masakra!). Staram się bardziej pozytywnie
motywować Jędrka do pracy, pracujemy często zadaniami, czyli
robimy przerwy. I od tego roku, odkąd pracuję z Asią, nie
powtarzam w kolo Macieju tych samych zadań na tym samym materiale.
Owszem mogę powtórzyć zadanie robione na zajęciach, ale
przeważnie jednak je trochę modyfikuję, zmieniam materiały. To
wymaga ogromnej ilości nowych materiałów, ciągłego tworzenia
nowych. Ale to akurat lubię. Choć jednocześnie bardzo dziękuję
każdemu za pomoc. Dzięki, Aneto! Wciąż na Ciebie liczę;)
Nie napisałam jeszcze o dwóch ważnych aspektach, leczeniu medycznym i
o zmianach w zachowaniu Jędrka. O tym będą osobne notatki, bo ta
jest już i tak dostatecznie długa.
Na koniec, chciałam podziękować wszystkim, którzy mnie przeczytali,
choć co 3-5 akapit. I moja rada do rodziców, szukających terapii
dla swoich dzieci, choć nie mnie się wymądrzać, bo co ja tam w
sumie wiem. Kiedyś usłyszałam takie zdanie, które bardzo mi się
podobało: „Metody są różne, i każda metoda jest dobra,
która pasuje dziecku i rodzicom”. Z doświadczenia swojego też
wiem, że warto próbować samemu, a nie sugerować się tylko opinią
innych bo to, co pasuje jednemu nie pasuje innemu i na odwrót. My
np. słyszeliśmy negatywne opnie na temat zajęć z Weroniki w KTA
albo wczesnego wspomagania na Rzemieślniczej, a osobiście jesteśmy
tymi zajęciami zachwyceni. Albo w drugą stronę, nie jesteśmy
fanami metody, którą pracuje nasze KTA, ale w życiu bym nie śmiała
zniechęcać do niej innych bo dla kogoś innego to może być strzał
w dziesiątkę. Więc bardzo proszę traktować moją pisaninę, jako
bardzo osobiste doświadczenia. Koniec kropka.
Takimi pracami Jędrka zachwycaliśmy się (autentycznie, to było coś wyjątkowego) we wrześniu 2008:
A takimi później, w ciągu roku. Portret Jędrka:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz