poniedziałek, 20 lipca 2009

Relacja z wakacji


Poniedziałek:



Zostaliśmy sami bo
Andrzej pojechał do Białegostoku (stąd notatka na blogu). Cały
dzień spędziliśmy na werandzie i w ogrodzie bo Piotrek się
rozchorował. Dostał wysokiej gorączki i przeleżał cały dzień.
Jędrek wesolutko brykał po domu, po ogrodzie. Urządził sobie
skoki na materacu (takim pompowanym, który położyliśmy w
ogrodzie). Jędrek uwielbia wszelkie zabawy-zabawki dmuchane.
Skakanie, wspinanie się po sznurkach i zjeżdżanie z pontonowych
zjeżdżalni. Latem można znaleźć tego typu rozrywki w głównie w
miejscowościach turystycznych, niestety przeważnie jest to dość
drogie (chyba, że zostanie się stałym klientem i właściciel
przestaje liczyć restrykcyjnie czas zabawy, jak nam się to kiedyś
zdarzyło w Łukęcinie). Jędrek bardzo potrzebuje tego typu
rozrywek. Dla niego jest to forma terapii, potrzebuje się
dostymulować sensorycznie. W domu robi to skacząc po naszym
tapczanie na sprężynach, tu skacząc po materacu.



Wtorek:



Andrzej wrócił.
Temperatura Piotrka spadła, wybraliśmy się na rowery. Miała być
króciutka wprawka, wyszło dłużej, częściowo przez las. Jędrek
uwielbia jeździć rowerem jako pasażer w foteliku za Andrzejem. Gdy
się pakowaliśmy wyjeżdżając z domu, wziął swój fotelik i go
niósł. To nie było zwyczajne. Jędrek może nosić swoje klocki,
długopisy itd., ale jakieś większe rzeczy, gdy da mu się do
niesienie, rzuca. A tu wziął fotelik i dzielnie go niósł do
samochodu. Pokazywał też wyraźnie na rower, że chce jeździć.
Więc miał dziś radochę.



A gdy wróciliśmy z
rowerów, zasnął i dostał gorączki. Na szczęście Jędrek jest
twardy gość. Stosunkowo rzadko choruje, a jeśli już dość szybko
wychodzi z choroby i o swoich siłach (nigdy nie miał żadnego
antybiotyku doustnego; kiedyś tylko na skórę jakieś antybiotykowe
mazidło).



Środa:



Zrobiliśmy sobie długą
rowerową wycieczkę, do Serw (w sumie ponad 20 km). Fajnie było,
tylko za gorąco, więc nam chłopaki trochę wymiękali.



Wieczorem – kąpiel w
jeziorze:)



Czwartek:



Pada, więc wybraliśmy
się do Augustowa na basen. Jędrek był przeszczęśliwy. To
zdecydowanie wodny człowiek. Ale jednak basen w Zambrowie jest the
best (i najtańszy:) Ten tu miał tą zaletę, że nie trzeba było
nosić czepków.



Po południu już tylko
krótka (4-5 km) wyprawa rowerowa do sklepu bo Piotrek zasnął i
dobudzić go nie można było.



Piątek:



Długa rowerowa
wycieczka (ok.30 km). Ateny (światowcy z nas:), Płociczno-Gawrych
Ruda (ale bez jazdy kolejką wąskotorową bo za drogo by nas to
kosztowało), Bryzgiel (Jędrek wypróbowywał bitej śmietany, nawet
mu posmakowała). A po powrocie jeszcze 2 razy kąpiel w „naszym”
jeziorze.



Sobota:



Super intensywny dzień.
Znowu długa wycieczka rowerowa z postojami na kąpiele. Najpierw
kąpiel w naszym jeziorze. Potem- na rowery: do Tobołowa, przez las
do Czerwonego Krzyża, Krusznik i kąpiel w czystym, pięknym
jeziorze Mulaczysko (powinniśmy mieć stamtąd kilka ładnych zdjęć
i nagrań, jak tata podrzucał Jędrka i Piotrka do góry i wrzucał
do wody, a oni mieli radochę i nic się Jędrek nie bał i nie
przeszkadzało mu, że wpadał do wody gwałtownie), następnie -
malowniczym zielonym szlakiem wokół jeziora do Bryzgla (tym razem
postój na konkretne jedzenie, Jędrek docenił tamtejszą surówkę;
Jędrek w ogóle jest amatorem restauracji i my się śmiejemy, że
on tak dobrze się w nich czuje, że powinniśmy mu jeszcze zapewniać
restauracjo-terapię; ze względów finansowych odpada, ale kiedyś
gdy znajomi nas zaprosili do warszawskiej restauracji siedział tam
długo i bardzo grzecznie, zachowywał się bardzo dobrze i
cierpliwie i widać było, że to jest jego miejsce; niestety w
Bryzglu było znacznie gorzej, niecierpliwił się i awanturował
póki nie dostał jedzenia). Wracając postój w Danowskich i kąpiel
w jeziorze (brr, zimne było). Jest tam długa rura-zjeżdżalnia,
Jędrek mnie pociągnął, że tam chce i zjeżdżali razem z
Piotrem, ale najbardziej się smykowi podobał odcinek końcowy, tam,
gdzie się wypływało, potraktował to jako basen i chlupał się
tam radośnie.



Po powrocie do Kopanicy
spotkaliśmy się jeszcze ze znajomymi, którzy to nam
wspaniałomyślnie pożyczyli swój dom na te kilka dni wakacji,
chłopcy objedli ich z jagodzianek i delicji (Jędrek zjadał
biszkopt a mnie kazał zjadać czekoladę z galaretką; o dziwo
Jędrek nie lubi czekolady; próbował kiedyś i mu nie pasuje). A
potem ostatnia super kąpiel w naszym jeziorze (chłopcy świetnie
bawią się w wodzie z tatą, tym razem mieli radochę z pływania
razem we dwóch w dużym kole; kole które miało być niewypałem bo
się kupiło wielkie jak dla 100 kg chłopa, a okazało się strzałem
w dziesiątkę; Jędrek je lubi bo go nie uciska, nie krępuje, a
podtrzymuje, a jeszcze można nim popływać we dwóch; w ogóle to
Jędrek fajnie pływa, instynktownie macha rękami i nogami; jakby
miał pompowane majtki to by pływał jak motorówka).



I po tak intensywnym
dniu, to Jędrek powinien spać jak kamień co najmniej do 6.00 rano,
nie? A nie buszować przez parę godzin w nocy:(



W Danowskich nad
jeziorem pewna pani patrząc na Jędrka spytała mnie: Pani syn ma
autyzm? Pierwszy raz mi się coś takiego przydarzyło, zazwyczaj
ludzie nie rozumieją, pewnie myślą, że jakiś dziwny albo nerwowy
(albo krępują się dotykać tematu). Okazało się, że to mama 6
letniego autystyka, w zasadzie Aspergera (fajny chłopiec, mówił,
odpowiadał na pytania). Wiadomo rodzic autystyka drugiego autystyka
łatwiej pozna. Trochę pogadałam z tą mamą. Jej syn chodzi do
przedszkola dla autystyków w Suwałkach. Mówiła o innych rodzicach
autystyków, że się wstydzą, że nie akceptują itd., zamiast
cieszyć się odmiennością, niezwykłością naszych dzieci. Łatwo
jej mówić, gdy jej syn już mówi, porozumiewa się. Ja nie wstydzę
się Jędrka, doceniam jego niezwykłość. Cieszę się, gdy w
sklepie, gdy chciał sok, który stał u góry, podniósł rękę i
powiedział mi: tam. Ale też wiem, jakie to dla niego trudne (ile
razy nie może się przemóc, żeby się spróbować porozumieć i
się wycofuje, rezygnuje lub złości z tej niemocy). Więc taka
sytuacja mnie cieszy, że się przemógł, że mu się udało i smuci
bo wiem przecież, że wskazanie czegoś, co się chce ręką dla
większości dzieci jest tak naturalne, że ani się nikt nad tym nie
zastanawia ani zachwyca.



A w sklepie w
Tobołowie, który słynie z pysznych drożdżówek, w których z
Jędrkiem zakosztowaliśmy, pani Krystyna nas pamiętała z ubiegłego
roku. Spytała Andrzeja któregoś razu: A ten młodszy to taki
nerwowy, ale jakby mniej jak w zeszłym roku. Andrzej jej
wytłumaczył w czym rzecz, że autyzm, że nie mówi i od tej pory
Jędrek miał szczególne traktowanie, darmowe lizaki albo drożdżówki
:) Pani zauważyła, że Jędrek jest mniej nerwowy jak w zeszłym
roku, że bardziej się nas słucha. Ja to bym przełożyła: łatwiej
mu się skomunikować (niewerbalnie), więc i mniej się złości. No
i znowu: cieszy mnie, że jest postęp, smuci, że dopiero w tym
miejscu jesteśmy. Ale uszy do góry!

1 komentarz:

  1. Milo slyszec o tylu wspanialych postepach i ciekawych wyprawach. No i kredyty dla "pani za lada" za spostrzegawczosc i hojnosc. Szkoda tylko ze czasami musicie tlumaczyc innym ludziom ze Jedrek nie jest jakims "dinozaurem." Jest oryginalny, wspianialy i kochany przez rodzicow w kazdym calu.

    OdpowiedzUsuń

Kilka słów wyjaśnienia

 Kochani Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i próby pomocy - rady itd.  Wiem, że KAŻDY piszący pomyślał o nas ciepło i chciał, jak najlepi...