Wczoraj po raz kolejny
przekonałam się, że jak jestem w złej formie, to czasem lepiej
darować sobie całą pracę. Jak ja się wściekam, to Jędrek się
wścieka. I nic dobrego z tego nie wychodzi. Darowałam więc sobie
sekwencję bo w końcu to ma być przyjemność a nie mordęga.
Przy stoliku pracowaliśmy
nad kolejną historyjką obrazkową (a właściwie zdjęciową,
zrobiłam kiedyś taką, o tym jak Piotrek robi hot - doga). Jędrek
się uśmiechnął widząc tematykę, ale potem już w trakcie nie
był zainteresowany żmudną pracą. I cukierki niewiele pomagały.
Doszłam do wniosku, że nagroda jeśli ma w ogóle być, to musi
działać, a jak się nie widzi, że wyraźnie motywuje to można ja
sobie śmiało darować. My dotychczas w domu pracowaliśmy bez
nagród. W Warszawie też. Nagrody były tylko w KTA i g... co
dawały. A to dlatego, że były za słabe (i nadmierne moim
zdaniem). I tak teraz zauważyłam – krówka Jędrka motywuje, inny
cukierek nie. Tylko ile można krówek mu dawać? Też mu się znudzi
w końcu, nie? No ale jak dostanie 1 czy 2 krówki przy dużym
zadaniu, to jest ok.
W ogóle to ja miałam
trochę niemiecki stosunek do pracy. Robota musi być wykonana,
sztywno, tak jak się założyło. I jak mi na początku terapii
autorytet powiedział, że mam pracować codziennie po godzinie, to
się tego trzymałam. Mimo tego, że czas i forma nie zawsze były
odpowiednie. Czasem się wręcz zastanawiałam, czy swoją pracą nie
robię Jędrkowi więcej krzywdy jak pożytku. Dopiero nasza ostatnia
(aktualna) warszawska terapeutka pomogła mi wyluzować. A może i
czas? Przez pierwszy rok terapii żyłam na strasznym ścisku, przez
drugi powoli zaczęłam „rozwierać szczęki”. Kiedy nabiorę
właściwego dystansu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz