No i po delfinach. Wróciliśmy.
Ostatnie dni były dobre. Jak już
sobie uzmysłowiliśmy, że za Jędrkiem musimy ganiać non-stop,
zważać na jego humory, na to, żeby się nie nudził, a jednocześnie
nie miał nadmiaru bodźców (praktycznie niemożliwe to było),
jak już pogodziliśmy się z tym, że co jakiś czas będzie wybuch w
postaci agresji i że my to po prostu musimy jakoś przetrwać
(głównie Andrzej brał to wszystko na klatę), to było lepiej.
Dzień przed wyjazdem Jędrek pokazał
mi na autobus przed hotelem, że chce jechać. Najwyraźniej chciał
wracać do domu. Środa – dzień powrotu był trudny, dla nas
wszystkich, a co dopiero dla Jędrka. Jechaliśmy cały boży dzień.
Najpierw czekanie na autobus i ze trzy godziny jazdy na lotnisko,
potem ze trzy godziny czekania na lotnisku (i to było najgorsze),
potem prawie trzy godziny w samolocie-kurniku. W sumie to
dobrze, że te dzieciaki tak beczały, to Jędrek mniej się rzucał w
oczy i uszy. Bo miał trudne momenty. Andrzej to wziął na siebie, ale
lekko nie było. Jędrek uspokoił się bardziej, jak przesadziliśmy go pod
okno a ja usiadłam obok niego, zaczął uważnie wyglądać przez
okno a potem się ze mną bawić. Na lotnisku w Warszawie był już
wyczerpany, ale w busie wiozącym nas na parking, było już dobrze.
Chyba czuł, że już zaraz za chwilę znajdzie się w swoim
bezpiecznym, znanym mu samochodzie, który zawiezie go do domu. W
samochodzie było już całkiem dobrze, chłopcy się pospali (ci młodsi,
starszy dzielnie prowadził). O 23 dotarliśmy pod blok,
wprowadziłam takiego na pół uśpionego Jędrka do domu (trzecie
piętro) i położyłam do łóżka. Rozbudził się i zaczął się
mocno śmiać. Najwyraźniej bardzo się cieszył, że wrócił do domu:)
Rano na nowo szukał miejsca w domu, na
nowo musieliśmy też stawiać granice (że jedzenie przy stole, że
rwanie książek tylko w jednym miejscu).
Rwanie książek było (i dalej jest) na
całego. Trochę się boję że jak skoczy rwać swoje, to będzie
szukał kolejnych (Piotrka, moich?). Stąd moja prośba – jakby
ktoś miał, stare podniszczone książki dla dzieci, niepotrzebne mu
– to ja się mocno o nie uśmiecham. Przyjmę z wdzięcznością w każdych ilościach (i pomyśleć, że jakiś czas temu kilka reklamówek
książek oddalam; ech ironio losu;)
No więc adoptujemy się na nowo do
naszej codzienności. Bałam się, jak będzie w szkole. Na szczęście
wczoraj Jędrek miał tylko 2 lekcje i było dobrze.
A po południu pojechał na basen z
panią Haliną. I było dobrze!!!! Po raz pierwszy pojechał na basen nie
z nami (parę razy wcześniej już jechał z panią Haliną samochodem,
ale na basen tylko z panią Haliną jechał po raz pierwszy).
Jestem bardzo wdzięczna wszystkim,
którzy nam pomagają. Bo my nie wyrabiamy. Wczoraj np. Andrzej
pracował, ja pomagałam Piotrkowi uporać się z zaległymi lekcjami.
Dziś zmiana planu, Jędrek ma 5 lekcji
na rano. Mogłam więc rozpakować się, posprzątać, poprać i jeszcze
mam chwilę na notatkę. Oczywiście pod skórą mam niepokój, jak on
dziś tam da radę przez 5 godzin w szkole. Ale mam nadzieję, że pani
Iza, która stara się Jędrka uczyć przez zabawę,
da radę. Wczoraj rwali gazety i bawili się w
robienie z nich kulek - piłek i rzucanie w siebie. Jędrkowi się to
szalenie podobało. Stąd może zwiększona ochota na rwanie książek w
domu. Po prostu chłopak pilnie odrabia pracę domową;)
To oczywiście żart. Pasa rwalnicza jest
w nim ostatnio bardzo silna. Również na podwórku rwie różne trawki, gałązki. Widać ma teraz taką potrzebę.
A zdjęcia i filmiki z delfinów będą na pewno. Tylko dajcie Andrzejowi trochę czasu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kilka słów wyjaśnienia
Kochani Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i próby pomocy - rady itd. Wiem, że KAŻDY piszący pomyślał o nas ciepło i chciał, jak najlepi...
-
Gdy Jędrek był mały, byliśmy na pokazie zorganizowanym przez KTA - francuskiego filmu dokumentalnego "Mam na imię Sabine" nakręc...
-
Cytat: mama_blanki w Dzisiaj o 12:56:29 nie wiem, skąd takie niedowierzanie w niektórych wypowiedziach, [...] tylko trzeba z dzieckiem s...
-
Kiedy chłopcy byli młodsi, może było to nawet przed diagnozą, czytałam im często książeczkę - wierszyk Julian Tuwima o Dżońciu. Śmieliśmy s...
Witajcie w domu.... :)
OdpowiedzUsuńHaniu!
OdpowiedzUsuńChce mi się trochę śmiać jak przeczytałam o tym rwaniu,bo mój syn akurat upodobał sobie nie książki a zrywanie firanek.
Codziennie,aż w końcu żyliśmy przez pewien czas bez nich(ok.2 miesięcy). Jak zapomniał,znów powiesiłam i tak wiszą:)ŚCISKAM:)
Mój Rafał też niszczy książki, ale ja mu nie pozwalam. Kiedyś mieliśmy książki na półkach i ich broniłam przed Młodym, ale po jakimś czasie zabrałam je z widoku, tak by mi było łatwiej. Generalnie jest tak,że nie pozwalam, książka to rzecz święta, oglądanie, czytanie odbywa się pod nadzorem......a i tak czasem chwyci w swoje niszczycielskie macki:-) Najbardziej pokrzywdzona jest córka, bo ona teraz do matury się uczy i czasem przechodzi siebie, by ukryć podręczniki przed bratem destruktorem książek. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńBez firanek można żyć, bez książek w naszym domu gorzej. W dużym pokoju na całej jednej ścianie są półki z książkami. Nie ma szans gdzieś ich schować (no bo gdzie?) Ale to są moje książki, ich Jędrek w zasadzie nie rusza (no jeden album mi lekko naderwał) - tu obowiązuje zakaz i on chyba to czuje. Albo do czasu...
OdpowiedzUsuń:) Jakby co to do rwania też książki telefoniczne nieźle się nadają (papier mają taki cieńszy, no i grube są :) )Może i Twojemu Jędrkowi do gustu przypadną :)
OdpowiedzUsuń