Przez tydzień niepisania nazbierało
się sporo. Postaram się streścić nie rozgadując się zbytnio,
jak to mam w zwyczaju. Końcówkę tamtego tygodnia mieliśmy bardzo
burzliwą, pełną ciągle zmieniających się planów (ślub
koleżanki, pogrzeb cioci, planowanie zajęć Jędrka itp. itd.).
Planowanie, organizowanie (pakowanie...) to taka niewdzięczna
działka, głównie na mojej głowie (ale za co, jak się niedawno
dowiedziałam, mąż mnie ceni, więc mnie to satysfakcjonuje ;)
Zabiera to dużo czasu, sił i w zasadzie ma się wrażenie, że nic
się wielkiego nie zrobiło. To tak w ramach „poskarżenia się”
na biedny los domowego planisty ;) Początek tego tygodnia był
zorganizowany, według planu, pełen zajęć. Po czym przez kolejne 2
dni, tak jak już pisałam w poprzedniej notatce, dochodziłam do
siebie. I doszłam w końcu – dziś :)
W ciągu tego tygodnia niepisania
Jędrek był: 4 razy na basenie, 2 razy w kinie, miał 6 godzin
terapii pedagogiczno-logopedycznej w Warszawie metodą Wianeckiej,
krótkie zajęcia z kinezjologii edukacyjnej w Ośrodku Amicus,
pierwsze zajęcia zapoznawcze z dogoterapii z nową terapeutką Zofią
(kocham to imię, bo to imię mojej ukochanej polonistki) i jej psem
Sonią. I na dokładkę mieliśmy wizytę duszpasterską księdza. O
innych atrakcjach, już nie związanych z Jędrkiem wspominać nie
będę.
Basen. W tamtym tygodniu byliśmy 5
razy, w tym 2 + zamierzamy być jeszcze kolejne 2. Na basenie Jędrek
zachowuje się różnie. Bywa komunikatywny, chętny do kontaktów,
do współpracy. Bywa też zamyślony, podskakujący we własnym
świecie. Ale zawsze jest szczęśliwy lub chociaż zadowolony. A my,
znając Jędrka cieszymy się choćby z najmniejszych prób kontaktów
innych, terapeutów, rodziców, dzieci i odzewu Jędrka. Bo
to, że Jędrek kogoś zauważa, odwzajemnia kontakt, czy tym
bardziej sam wychodzi z kontaktem do innych, to są wielkie sukcesy
Jędrka i nasza wielka radość. O jego sukcesach pływalniczych
pisać tym razem nie będę. Ciągle się zbieram z nakręceniem i
zamieszczeniem filmiku, i ciągle coś staje mi na drodze.
Cierpliwości, Iwono.
Kino. Tydzień temu w sobotę, gdy mama
pojechała na ślub koleżanki, chłopaki poszli wesołą trójką do
kina na Planetę 51. Andrzejowi się bardzo podobało :)
Jędrkowi zresztą chyba też, choć nie siedział już tak
zaczarowany jak na Arturze. A we wtorek po zajęciach, będąc sama z
Jędrkiem w Warszawie (bo Andrzej był na pogrzebie), wybrałam się
z Jędrkiem po raz pierwszy(!) do kina ja. Na film dla dzieci,
których to (filmów, nie dzieci) z założenia nie lubię, bo mnie
nudzą. Żeby nie przesadzić w swym poświęceniu wybrałam film
bardziej dziewczyński, jak to mawia nasz Piotrek, czyli:
„Księżniczka i żaba”. I przeżyłam i nawet nie wynudziłam
się okrutnie. Za to miałam okazje poobserwować zachowanie Jędrka
w kinie. Otóż, będąc z Jędrkiem w kinie lepiej usiąść gdzieś
z boku, co by nie przeszkadzać innym. Dobrze jest też wziąć ze
sobą coś do jedzenia (tata rozpuścił syna i kino kojarzy mu się
najwyraźniej z jadłodajnią ;) A poza tym - da się przeżyć, a
nawet obejrzeć film. Jędruś sobie czasem wstaje, czasem włazi na
fotel, to pobryka, to się przytuli, to zawiśnie mi na głowie, ale
mimo wszystko ogląda. Czasami nawet z zaciekawieniem. I śmiało
mogę powiedzieć, że jest zadowolony, że podoba mu się chodzenie
do kina. Niniejszym więc ogłaszam nową formę terapii -
kinoterapia. Patrząc na moje zapiski widzę, że stosujemy dość
często, zwłaszcza ostatnio (a patrząc od września, to średnio
raz w miesiącu!).
Zajęcia pedagogiczno-logopedyczne w
Warszawie metodą Wianeckiej. Mieliśmy po 3 godziny w poniedziałek
i wtorek. Tym razem Asia robiła z Jędrkiem głównie zadania
edukacyjne połączone z artykulacją, z pewnym naciskiem na
samodzielne wykonanie, ale też nie naciskała mocno, jak nie szło
wspomagała go lekko. Bo widać było wyraźnie, że największy
problem jest w tej samodzielności , w potrzebie wspomagania. Chociaż
robiła z nim różne trudne rzeczy, trudne patrząc na Jędrka, ale
i niektóre trudne patrząc na zwykłego 5,5-latka. Były więc min.
następujące zadania: pamięciówka (pokazujemy mu dwa obrazki,
zasłaniamy je i ma wybrać z rzędu obrazków leżących pod
spodem, jakie dwa zostały zasłonięte), przeciwieństwa (na
napisach, dobieranie przeciwstawnych przymiotników), godziny
(pokazywane na dużym zegarze, on wybierał napisy, typu: pierwsza,
druga; oczywiście mówimy tylko o pełnych godzinach), praca na
alfabecie (jak robią różne zwierzątka - to była nawet fajna
zabawa, Jędrkowi się wyraźnie podobało; ale również
przepisywanie z tablicy samogłosek, sylab, czy odpowiedzi na pytania
do napisanego zdania), ćwiczenie przyimków miejsca (połóż na
stół, pod łóżko, obok krzesła itd.), dokładanie schematycznych
obrazków do rysunków, podpisywanie itd., ćwiczenie zwrotów z do i
w (do lasu, w lesie itd.) na pomocach z Arsona, ćwiczenie liczby pojedynczej i mnogiej. To tak w dużym skrócie. Wszystko to
było oczywiście z artykulacją i muszę powiedzieć, że byłam
zachwycona, jak Jędrek ładnie i czysto powtarzał, a nawet próbował
odpowiadać na pytania. Nie mogę powiedzieć jeszcze, że on już
sam odpowiada na pytania, ale z niewielkim wspomaganiem tak.
Przypomina mi to etap, gdy jeszcze nie potrafił powtarzać sam sylab
i potrzebował niewielkiego wspomagania typu dotkniecie w odpowiednim
miejscu do do buzi lub jakiś gest, by powiedział np. KA. Teraz tak
jest z odpowiadaniem na pytania. Czasem próbuje sam i mówi
początek, czasem potrzebuje lekkiej podpowiedzi mimicznej.
Pierwszego dnia Jędrek pracował nawet ładnie, drugiego niby też
nie pracował źle, ale lamentował nie wiedzieć czemu (czy mu się
nie podobało, że drugi dzień, czy mu się znudziło? czy
lamentował nad tą wymaganą samodzielnością? Trochę szkoda, że
nie mogliśmy tego powtórzyć wczoraj i dziś, jak było planowane.)
We wtorek byliśmy też w Amicusie w
Warszawie, nowym Ośrodku do rehabilitacji dzieci wybudowanym przez
Fundację Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”. Zajęcia tam są
bezpłatne, więc oczywiście jest problem z umówieniem się na nie.
Udało nam się jednak umówić na pół godziny na kinezjologię
edukacyjną. Jak dla mnie brzmi to dość kosmicznie, a okazało się,
że jest to pewien rodzaj gimnastyki połączony z zajęciami
edukacyjnymi. Coś się niestety pani pokręciło z kalendarzem i
zamiast pół godziny mieliśmy 15 minut. Jędrkowi bardzo się
podobało w nowym miejscu, biegał sobie do okoła, zajrzał do
gabinetu konferencyjnego (jakiś pan go stamtąd wyprowadził),
zajrzał do wiaderka pani sprzątaczce (wyłowiłam jego rękę ;), a
na samych zajęciach też mu było fajnie. On lubi takie ćwiczenia na
materacu, zabawy na piłce. Tak więc te zajęcia byłyby fajne,
tyle, że na razie jedyny pasujący nam termin jest zajęty. Więc
niestety było to miłe, ale raczej jednorazowe spotkanie.
W środę mieliśmy zaś pierwsze
spotkanie (ale tu mam nadzieję, że będą to niejednorazowe lecz
regularne zajęcia) z dogoterapeutką Zosią i jej psem Sonią.
Przyszły do nas do domu, poznaliśmy się, opowiedzieliśmy o Jędrku
wszystko, co nam przyszło do głowy, co mogłoby być pomocne,
ustaliliśmy jakieś pewne „zasady”, sposób działania,
powiedzieliśmy o swoich oczekiwaniach. Jednym słowem bardzo miło
nam się rozmawiało, bo pani Zofia dobrze słucha. A Sonia? To
labrador biszkoptowy i powiem wam w sekrecie, że jakbym zaczęła chodzić
na takie zajęcia, to chyba skończyłoby się to kupieniem psa. Ale
proszę mnie nie namawiać – stoję na stanowisku, że pies to duży
obowiązek, na który ja nie mam siły. I boję się, że nie mam też
dość serca. Ale mniejsza o to. Pytanie, jak Jędrek? Był
zadowolony. Dał się namówić kilka razy by podejść do Sonii,
pogłaskać ją, dotknął do pyska, z czym większość dzieci ma
problem, jak nam powiedziała pani Zosia, dał Sonii jeść, wziął
ja za smycz i cieszył się, gdy mówiliśmy, że ma teraz trzymać
bo teraz to jego pies. Oczywiście chętnie mówił (powtarzał):
pies, Sonia itd. Ustaliliśmy, że kolejne zajęcia będą odbywać
się już w domu terapeutki, żeby Jędrka nie rozpraszał nasz dom,
jego zabawki, żeby nie próbował uciekać w sobie znane kąty. Nie
spodziewam się oczywiście fajerwerków od kolejnych zajęć, wiem,
że Jędrek nie jest łatwy do współpracy, do zainteresowania go,
nie jest z tych, co dla psa zrobią wszystko (on psy lubi, ale raczej... z daleka ;), ale po pierwszym spotkaniu z panią Zosią i Sonią
mam nadzieję, że dadzą radę.
Co jeszcze ciekawego wydarzyło się w
życiu Jędrka przez ostatni tydzień? W weekend był u dziadków i z
tego, co mówił mi mąż wiem, że bawił się tam fajnie z
dziadkami, że był bardzo komunikatywny. Bardzo mnie to cieszy bo to
wydaje mi się najcenniejsze. Gdy Jędrek wchodzi w kontakt z drugim
człowiekiem. W końcu to jego główny problem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz