Przez prawie 4 dni Jędruś był z tatą i Piotrkiem w
Wąsoszu. Bardzo dobrze sobie radzili. Odkrył, że nie tylko tata
potrafi brać na ręce i robić różnego rodzaju atrakcje i odtąd,
jak tata mówił, że już nie ma siły, szedł do wujka Marcina i
wyciągał ręce. W ogóle był dzielny i grzeczny i za mamą tęsknił
tylko trochę. Ale po powrocie był cały szczęśliwy.
Wczoraj trochę sobie popracowaliśmy. Zaczęliśmy od
przyjemności: wkładanie i wyciąganie pinesek w styropian i korek,
nakładanie i zdejmowanie spinaczy na pudełko. Chodzi o to by
ćwiczył palce, uścisk. Robił to bardzo chętnie, przyglądał
się. Potem było powtarzanie sylab i pisanie. Całkiem
nieźle,aczkolwiek z lekka zaczął grymasić. Za to przy podawaniu
obrazków (standardowe nasze ćwiczenie, ale robione zawsze na innych
obrazkach)- wściekł się. Odstawił szopki, ale byłam dzielna, nie
dałam się wyprowadzić z równowagi. Powściekał się, ale zrobił
co trzeba.
Dziś postanowiłam powtórzyć ćwiczenia. Pineski,
spinacze w porządku aczkolwiek już bez tak dużego zainteresowania
(już mu się zaczęło nudzić!), sylaby ok (nawet LA i NA nam się
udało powiedzieć, mimo, że coś ostatnio znowu ma z tym problem,
za to namiętnie powtarza WA), no i gdy chciałam przejść do
naszych standardowych ćwiczeń z obrazkami -napisami (strasznie
byłam ciekawa reakcji Jędrka) zadzwonił Andrzej, że już po nas
jedzie. Powiedziałam Jędrkowi, że mu się upiekło, śmiał się
całą buzią. Pojechaliśmy na koniki i synek dzielnie jeździł
przez pół godzinki bez nas, z synem właścicielki i jego kolegą
(kompletnie mu nieznanymi facetami). Nie robił żadnego problemu,
dał się obejmować, przytrzymywać, nie protestował i jeszcze się
radośnie uśmiechał. Nie wiem, czy tak się cieszył z jazdy czy z
Fikolandu (centrum zabaw), który mu potem obiecałam. W Fikolandzie
był oczywiście przeszczęśliwy, tylko próbowałam, by miał na
nogach skarpety i niestety przegrałam (bo 20 minutach walki
zrezygnowałam). Jędrek tak ma, że jak zdejmuje buty, to i
skarpety. Chciałam by miał skarpety, jak wszystkie dzieci (taki
jest regulamin), bym nie musiała się tłumaczyć, ale przede
wszystkim by dopasował się do panujących reguł, by przezwyciężyć
jego stereotypię, ale niestety to cięższa sprawa. Chyba , żeby go
z tym złamać musiałabym poświęcić co najmniej jedno wyjście do
Fikolandu, nie byłam dziś na to emocjonalnie przygotowana (na 2
godziny walki). Źle się z tym czuję bo uważam, że to najgorszy
wariant, gdy z nim walczę i się poddaję.
Za to cieszę się, że wychodzi bez problemu na
spacer, na huśtawki z babcią, która nas odwiedziła. Jeszcze jakiś
czas temu był to problem, przynajmniej jak ja byłam w domu. Tym
razem wszystko ładnie.
Co za radosc czytajac ostatni blog. Mase zmian na lepsze, wspaniale slyszec ze Jedrek jest co raz bardziej odwazny i samodzielny!! Moj "dwulatek" rowniez ma taka sama zasade - albo buty i skarpety - albo nic!!
OdpowiedzUsuńOo, to Jedrek w tym swoim nawyku nie jest sam:)
OdpowiedzUsuńMoja ma zasadę, że śpi się wyłącznie w skarpetkach, opcja bosej stopy jest karana śmiercią w męczarniach...
OdpowiedzUsuńmoze te skarpetki to takie jego upodobanie ?:) ja to na odwrot mam , spie w skarpetkach tyle lat i nic chyba tego nie zmieni, trzymie kciuki za Jedrusia, sliczny chlopak.
OdpowiedzUsuń